piątek, 21 kwietnia 2017

Tablicówka

        O tej już dawno osławionej farbie myślałam od ładnych paru lat. Od paru lat też miałam pod nią idealne miejsce. Samotna, smutna i wiecznie brudząca się ściana w kuchni zdawała mi się zawsze jakby stworzona, żeby na własnej skórze sprawdzić czy warto, czy też nie.
        Jak to często u mnie bywa, niektóre pomysły nie dają mi żyć. Siedzą w głowie po kilka lat i tak długo dręczą, aż samodzielnie nie sprawdzę czy to strzał w dziesiątkę, czy kompletna klapa.
        Decyzja zapadła. Skuszona wieloma inspiracjami na INSTA, postanowiłam, że sama posiądę ścianę, która teoretycznie pomoże uatrakcyjnić mieszkanie, a może nawet ułatwi komunikację między domownikami...?  Tak naprawdę najbardziej kusiła mnie wizja dzieł sztuki mazanych przez syna i czasu w ciszy i spokoju, jaki będzie spędzał na ich tworzeniu.

      Postanowiłam nie szaleć i zakupiłam na znanym portalu internetowym najtańszą farbę. Czytałam oczywiście najpierw wiele opinii. Z opinii wynikało, że farba nie jest zbyt wydajna, więc 2 warstwy to zbyt mało. Producent zapewnia wydajność 12m kwadrarowych z 1 litra farby.
Założyłam sobie, że najbezpieczniej będzie nałożyć 3 warstwy. Wybrałam pojemność 0,75l, która razem z przesyłką kosztowała mnie 48 zł.

Ściana została zabezpieczona zwykłą taśmą malarską.



   Po otwarciu puszki zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze konsystencja farby. Spodziewałam się, że będzie dużo gęstsza. Drugą sprawą było krycie. Opinie z Internetu wskazywały na to, że krycie nie jest najlepsze. A tu miła niespodzianka i po pierwszej warstwie efekt był naprawdę zadowalający.



     Muszę przyznać, że farba pryskała na wszystkie strony. Nie było to zbyt uciążliwe, Wystarczyło zabezpieczyć podłogę. Wrażliwi mogą malować w dłuższych rękawicach gumowych. Być może wina leżała po mojej stronie, bo np. użyłam niewłaściwego wałka. Farba schnie błyskawicznie. Już po 0.5h można było śmiało dotknąć ściany. Po drugiej warstwie okazało się, że mam za dużo farby, bo została jeszcze ponad połowa puszki. I tak się rozpędziłam, że w sumie położyłam 4 warstwy. Po wszystkim zostało jeszcze tyle farby, że wystarczy na jakieś drobiazgi, jak tablica nad biurko czy doniczki do ziół.  Tak wyglądał efekt końcowy:




        Nasza zaczarowana ściana jest umiejscowiona naprzeciwko okna i teraz widać dokładnie, jaka jest "równa". Mnie to w ogóle nie przeszkadza. Ważne, że działa i się sprawdza. Obawiałam się, że po dwóch dniach się znudzi, ale nic z tego. Nowe arcydzieła, wiadomości czy gra w "kółko i krzyżyk" powodują, że jej atrakcyjność na razie nie maleje.




       Wiele osób boi się tablicówki, bo taka pomazana wygląda nieestetycznie. To, co dla niektórych jest brzydkie, inni mogą przyjąć za przymus. Przyjmijmy jednak, że lepiej wygląda głęboka czysta czerń. Czy da się ją utrzymać?

       Jedno jest pewne. Zmazując taką powierzchnię na sucho, na pewno tylko rozetrzemy kredę po powierzchni. To, co uda się skutecznie zmazać niestety ląduje na podłodze.



           Żeby uzyskać zadowalający efekt umyłam ścianę na mokro. Dwukrotnie. Na szczęście zmywa się bardzo dobrze. Uzyskałam taki efekt:


          Ściana nigdy już nie będzie wyglądać tak, jak zaraz po malowaniu, ale trzeba się z tym liczyć przy tego typu powierzchni. Jednym słowem farba się sprawdziła, a pomysł chyba jednak był trafiony.

2 komentarze:

  1. Świetna sprawa taka ściana tablicowa :) Sama myślę nad pokojem synka,bo gdzie indziej miejsca już brak ;) To,że ściana nigdy nie będzie tak "czysta" jak zaraz po malowaniu i te brudy a podłodze podczas malowania ciut mnie zniechęcają od pomalowania większych powierzchni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, przy doprowadzeniu jej do ładnego stanu trzeba się trochę "namachać". Pył, który spada na podłogę był dla mnie dużym motywatorem do zaaplikowania jej właśnie w kuchni. Myślę jednak, że sposób w jaki urozmaica wnętrze i świetna zabawa przeważają nad minusami. Pozdrawiam ;-)

      Usuń