niedziela, 30 kwietnia 2017

Akcja reanimacja: wojskowa skrzynia

     Dziś coś dla wielbicieli gratów. I to dosłownie. Ta smutna wojskowa skrzynia bardzo długo na mnie czekała dosłownie pod nosem. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, że to dziwne, ciężkie "coś" może się jeszcze do czegoś przydać.
I te miny, kiedy zobaczyli moją własną reakcję, na to, że mogę ją tak po prostu zabrać do domu.

Ja: "Jak to możliwe, że nikt jej jeszcze nie adoptował....?!"

Oni: "Wariatka"


      Nie mam pojęcia skąd się u mnie bierze takie zamiłowanie do staroci. I skąd od razu wiem, jak będą wyglądać na końcu, kiedy zostaną przerobione?

      Tak, jak w przypadku niemal 90% takich zdobyczy, tak i tu miałam od razu jasną wizję. Jeśli chodzi o realizację, to zajęło mi to tylko dwa lata. A może troszkę krócej...
    
      Pomysł na reanimację pojawił się natychmiast, ale zwlekałam z jej realizacją, bo miałam cały czas wrażenie, że jej wygląd jest całkiem ok. Ciemnozielona farba nadgryziona zębem czasu i ten numer... To sprawdzilo się przez jakiś czas, ale jednak ta zieleń nie do końca była mi bliska.
      W kolejnej wersji stała się w całości czarna i dostała kółeczka, bo kółeczka to rewelacja. Gdybym mogła, to wszędzie bym je montowała.
     Minął kolejny rok i wreszcie dojrzałam do pełnej realizacji planu. Miała być biała od samego początku, więc plan postanowiłam zrealizować. Koniecznie przecierana. Ciekawe, kiedy mi się to znudzi...?














środa, 26 kwietnia 2017

Zaproszenia

      Maj zbliżą się wielkimi krokami. Niesie ze sobą majówkę, wizję cieplejszych dni, grilla i wypadów za miasto. Maj to również I Komunia- ważne dni dla dzieci i stres dla rodziców. Nie jestem zwolenniczką przesady i przepychu, ale jednak to taka uroczystość, do której trzeba się przygotować.
Najważniejsze, wiadomo, jest przygotowanie duchowe, ale nie da się ukryć, że wiele spraw dotyczy zwykłej organizacji. Trzeba zadbać o odpowiedni strój i poczęstunek dla gości. Warto też tych gości w ładny sposób zaprosić. Proste i skromne zaproszenia to coś właśnie w moim stylu. Połączenie koronki i surowego papieru stanowi duży kontrast, ale pasuje idealnie.






piątek, 21 kwietnia 2017

Tablicówka

        O tej już dawno osławionej farbie myślałam od ładnych paru lat. Od paru lat też miałam pod nią idealne miejsce. Samotna, smutna i wiecznie brudząca się ściana w kuchni zdawała mi się zawsze jakby stworzona, żeby na własnej skórze sprawdzić czy warto, czy też nie.
        Jak to często u mnie bywa, niektóre pomysły nie dają mi żyć. Siedzą w głowie po kilka lat i tak długo dręczą, aż samodzielnie nie sprawdzę czy to strzał w dziesiątkę, czy kompletna klapa.
        Decyzja zapadła. Skuszona wieloma inspiracjami na INSTA, postanowiłam, że sama posiądę ścianę, która teoretycznie pomoże uatrakcyjnić mieszkanie, a może nawet ułatwi komunikację między domownikami...?  Tak naprawdę najbardziej kusiła mnie wizja dzieł sztuki mazanych przez syna i czasu w ciszy i spokoju, jaki będzie spędzał na ich tworzeniu.

      Postanowiłam nie szaleć i zakupiłam na znanym portalu internetowym najtańszą farbę. Czytałam oczywiście najpierw wiele opinii. Z opinii wynikało, że farba nie jest zbyt wydajna, więc 2 warstwy to zbyt mało. Producent zapewnia wydajność 12m kwadrarowych z 1 litra farby.
Założyłam sobie, że najbezpieczniej będzie nałożyć 3 warstwy. Wybrałam pojemność 0,75l, która razem z przesyłką kosztowała mnie 48 zł.

Ściana została zabezpieczona zwykłą taśmą malarską.



   Po otwarciu puszki zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze konsystencja farby. Spodziewałam się, że będzie dużo gęstsza. Drugą sprawą było krycie. Opinie z Internetu wskazywały na to, że krycie nie jest najlepsze. A tu miła niespodzianka i po pierwszej warstwie efekt był naprawdę zadowalający.



     Muszę przyznać, że farba pryskała na wszystkie strony. Nie było to zbyt uciążliwe, Wystarczyło zabezpieczyć podłogę. Wrażliwi mogą malować w dłuższych rękawicach gumowych. Być może wina leżała po mojej stronie, bo np. użyłam niewłaściwego wałka. Farba schnie błyskawicznie. Już po 0.5h można było śmiało dotknąć ściany. Po drugiej warstwie okazało się, że mam za dużo farby, bo została jeszcze ponad połowa puszki. I tak się rozpędziłam, że w sumie położyłam 4 warstwy. Po wszystkim zostało jeszcze tyle farby, że wystarczy na jakieś drobiazgi, jak tablica nad biurko czy doniczki do ziół.  Tak wyglądał efekt końcowy:




        Nasza zaczarowana ściana jest umiejscowiona naprzeciwko okna i teraz widać dokładnie, jaka jest "równa". Mnie to w ogóle nie przeszkadza. Ważne, że działa i się sprawdza. Obawiałam się, że po dwóch dniach się znudzi, ale nic z tego. Nowe arcydzieła, wiadomości czy gra w "kółko i krzyżyk" powodują, że jej atrakcyjność na razie nie maleje.




       Wiele osób boi się tablicówki, bo taka pomazana wygląda nieestetycznie. To, co dla niektórych jest brzydkie, inni mogą przyjąć za przymus. Przyjmijmy jednak, że lepiej wygląda głęboka czysta czerń. Czy da się ją utrzymać?

       Jedno jest pewne. Zmazując taką powierzchnię na sucho, na pewno tylko rozetrzemy kredę po powierzchni. To, co uda się skutecznie zmazać niestety ląduje na podłodze.



           Żeby uzyskać zadowalający efekt umyłam ścianę na mokro. Dwukrotnie. Na szczęście zmywa się bardzo dobrze. Uzyskałam taki efekt:


          Ściana nigdy już nie będzie wyglądać tak, jak zaraz po malowaniu, ale trzeba się z tym liczyć przy tego typu powierzchni. Jednym słowem farba się sprawdziła, a pomysł chyba jednak był trafiony.

środa, 19 kwietnia 2017

Organizer z aniołem stróżem

     Znacie to? Przychodzi baba do lekarza....
Albo inaczej: przychodzi młoda mama do lekarza z bobasem na szczepienie.
Spocona cała, bo musiała ubrać się do wyjścia, potem ubrać bobo i wyjść z domu.
Ręka dziwnie drży. Musiała z 4go pietra znieść bobo w nosidełku lub w gondolce. W zależności w czym je niosła ręka drży mniej lub bardziej. Tak, wiem- szczęściary mieszkają na parterze.
Wchodzi, rozbiera się, rozbiera bobo w stresie co dalej.
Będzie ryk czy nie?
Na szczęście ma jeszcze trochę czasu do wejścia do gabinetu, więc może przewinąć maleństwo i sama ochłonąć. Wyjmuje cały zestaw: pieluchę, chusteczki i cały ten majdan potrzebny do zażegnania awarii.
    Pamiętam to jak dziś. Jak ja chciałam mieć wszystko pod ręką i bez żądnych zbędnych komplikacji zrobić to, co mam do zrobienia tak, żeby nie wzbudzać większego zainteresowania otoczenia.
Ktoś pomyśli, że przesadzam, ale takie sytuacje bywają stresujące.
    Organizer dedykowany na takie okazje wymyśliłam sobie odrobinę za późno. Tzn, wtedy, kiedy już wszystkie niezbędne wizyty gdziekolwiek były za nami. Ale to, że sama z niego nie korzystałam często, nie znaczy, że to był zły pomysł, prawda?








środa, 12 kwietnia 2017

DIY: Wielkanocna reanimacja króliczków

         Drewniane króliczki, sztuk trzy kupiłam w bardzo okazyjnej cenie. Niezbyt solidnie ozdobione, bo jedynie niedbale pociągnięte bejcą nie wpisywały się w moją "wizję" dekoracyjną. Dużym plusem jest to, że zostały wykonane z drewna i mają dość szeroką podstawę, co zapewnia stabilność.
Jak wiadomo nielakierowane drewno to mój najlepszy przyjaciel, bo bez szlifowania można z łatwością je przemalować.  I tak od razu pomyślałam, kiedy zobaczyłam te brązowe smutasy w sklepie.

         Reanimacja była szybka, bezbolesna, ale przede wszystkim TANIA.
I o to właśnie chodzi, żeby wykorzystywać to, co już w domu mamy. Nie trzeba biegać do specjalistycznych sklepów plastycznych, żeby pobawić się w "małego artystę". Reanimację króliczków wykonałam z wykorzystaniem składników, które może mieć aktualnie w domu każdy. Mnie zadanie ułatwił aktualnie trwający remont. Dzięki temu mogłam wykorzystać resztki farby do ścian, która zawsze zostaje nam w takich okolicznościach. Dodatkowo potrzebny był mi pędzelek, kawałek naturalnego sznurka, w który przyszła opakowana któraś z paczek oraz tajemnicze narzędzia, którymi wykonałam białe zdobienia. O tym później, bo to.....niespodzianka.

       





        Malowanie poszło bez większych problemów. Czasami bejca lubi "przechodzić" nad farbę i brudzić, ale w tym wypadku nic się nie działo.





    Wystarczyły tylko 2 warstwy farby, żeby uzyskać jednolity kolor.




Potem już tylko zdobienie.Nie mogłam się zdecydować na wielkość groszków, więc moje króliczki mają dwie strony.






      Teraz najważniejsza sprawa. Jak już wspominałam, najważniejsze, żeby korzystać z tego, co mamy pod ręką i bez żadnych dodatkowych kosztów osiągnąć zamierzony efekt.

       Tajemnicze narzędzie do robienia malutkich kropeczek to:


Korektor w pisaku bywa znienawidzony w szkole, ale bardzo przydaje się w drobnych pracach domowych, takich, jak np ozdabianie wielkanocnych króliczków.

Zrobienie większych, bardziej okrągłych groszków zajęło mi jakieś 2 minuty więcej. Musiałam zrobić swój własny stempel. Wycięłam go z ozdobnej pianki i nakleiłam na mazak, żeby ułatwić sobie stemplowanie. Dobrze jest najpierw spróbować na kartce lub innej powierzchni, żeby sprawdzić, czy nie nabieramy za mało lub za dużo farby.