poniedziałek, 29 czerwca 2015

Notatniki (ma)tematyczne

           - Mamoooo, a so to est?
           - lampa.
          
          - Mamoo, a so to est?
          - lampa.

          - SO TO ESTTTT..!!
          - LAMPA.

I tak milion razy dziennie.
Albo dwa miliony.

Ciekawość świata mojego dziecka zupełnie mnie rozbraja. Ja się śmieję, a on myśli, że robi coś bardzo zabawnego. I o to właśnie chodzi. Żeby się uśmiechnąć czasami do samego siebie. BANAŁ. Na pewno. Im jestem starsza, tym bardziej wierzę w banały. I będę im stawiać pomniki!! Chyba jestem już stara. Taaa, na pewno jestem już stara, bo jest godzina 21:22 a mnie niesamowicie chce się spać.

                                                                                  ****

          Biorąc pod uwagę, że właśnie zaczęły się wakacje, dziś coś zupełnie na przekór. Taki notatnik na pewno chciałby mieć każdy nauczyciel. No może nie każdy. Niech będzie, że na pewno ten, który ma dużo do zapisania. Sama jestem na tyle "staroświecka" i bardzo lubię mieć papierowy tradycyjny notes do zapisywania różnych rzeczy. Ja w swoim zapisuję prawie wszystko. Przede wszystkim nowe pomysły i szkice. Znajdują się tam też ważne daty, zadania do wykonania, a nawet listy zakupów. Bardzo lubię mieć wszystko w jednym miejscu. Niestety mój notatnik nie wygląda zbyt ciekawie, bo...szewc bez butów chodzi. Ale obiecuję nad tym popracować.









czwartek, 25 czerwca 2015

DIY: tłumaczenie angielsko- polskie

        Pepco nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Każdy, kto lubi ładne drobiazgi do domu wie, że właśnie tam można znaleźć perełki w najmodniejszym stylu i w najlepszej cenie.
       
        Każdy też chyba zna TEN kalendarz. Jest słodki. I co najlepsze zawsze będzie aktualny. Nigdy nie trzeba go będzie wyrzucać. W moim rodzinnym domu stoi bardzo podobny. Troszkę w innym stylu, ale ma chyba ze sto lat, więc można mu wiele wybaczyć. Tak samo, jak w tym przekłada się klocki i prawie każde dziecko się nim bawiło. Niestety ten z PEPCO ma miesiące w języku angielskim. Nie żeby mi to jakoś strasznie przeszkadzało, ale w końcu w mieszkamy w Polsce. Dodatkowo od zawsze z angielskimi miesiącami miałam mały problem. Po prostu nie jestem w stanie nauczyć się i zapamiętać czerwca i lipca. Od zawsze i na zawsze będzie mi się to myliło. Ale na wszystko są sposoby.




(Przepraszam za literówki- coś strasznego)

Żeby wydruk był jak najmniej widoczny trzeba go wydrukować na pojedynczej warstwie chusteczki higienicznej.


Za pomocą żelazka i papieru do pieczenia ostrożnie "przyklejamy" napis na powierzchnię.





       

wtorek, 23 czerwca 2015

Dla miłośników ładnych zdjęć

         Mam pewien problem z technologią... A mianowicie ze zdjęciami. Od razu muszę wyjaśnić, że chodzi o te zupełnie rodzinne prywatne fotki z uroczystości, wakacji, czy te zupełnie codzienne. Mój problem polega na tym, że robimy tych zdjęć coraz więcej, coraz lepszymi sprzętami, ba, możemy bez trudu sami je wyretuszować. I co z tego, skoro 90% naszych fotografii rodzinnych zaginie kiedyś, ponieważ nie zostaną wywołane.

         Kiedyś było tak, że z drżeniem serca szło się z kliszą do fotografa, który nam w najlepszym wypadku na drugi dzień te zdjęcia wywoływał. Czy ktoś jeszcze pamięta, jakie temu towarzyszyły emocje?? Aparaty nie posiadały podglądu, nie można było tez zdjęcia z nich usunąć, a na całej kliszy było AŻ (!!!) 36 klatek. Dlatego może też ludzie się do tych zdjęć ustawiali, robili sobie zbiorowe fotki, urodzinowe, wakacyjne, podwórkowe. Mam naprawdę mnóstwo zdjęć z klasowych dyskotek, dzięki którym wracam myślami do czasów, kiedy oranżada pod sklepem kosztowała 50 groszy. Teraz ilość zdjęć jest nieporównywalnie większa i doszło do tego, że dość ciężko jest namówić kogoś do ustawienia się do ujęcia. No chyba, że do SELFIE. Ale to już inna kategoria ;-)
           Niestety nie wywołujemy zdjęć. Przecież są na komputerze, telefonie, w sieci. To po co? Z resztą tylko niewielka ich ilość się do tego nadaje. Ja zbieram się do tego już prawie 3 lata. Rezultat będzie taki, że kiedyś na sprzęt gruchnie, a po zdjęciach zostanie tylko wspomnienie. Najlepszym rozwiązaniem jest tymczasowo bardzo dobrze je zabezpieczyć, ale wydaje mi się, że w takiej papierowej klasycznej formie są najlepsze.

          Jeśli tak samo, jak ja uwielbiacie przywoływać wspomnienia za pomocą fotografii, to przynajmniej raz zróbcie sobie jakąś fajną zaaranżowaną sesję. Niech ją zrobi utalentowana siostra, brat, bądź udajcie się do fotografa. Spojrzycie na swoje dzieci, a może i na siebie z zupełnie innej perspektywy.

       Zapraszam serdecznie do TEJ Pani na jej stronę, a także TU na Jej Fanpage. Zdjęcia cudne- sami sprawdźcie. To nie jest post sponsorowany, ja tylko korzystam z uprzejmości Edyty i odcinam maly kuponik od jej popularności, bo ta girlanda w tle to MOJA praca.

Zapraszam serdecznie!

****  STRONA
****  FACEBOOK


wtorek, 16 czerwca 2015

Filcowy piesek

        Zaczynam urlop. Dwa tygodnie wolnego to nie byle co. Ale czy wolne jedynie od pracy można nazwać WOLNYM tak w ogóle? Przecież nie położę się na kanapie i nie będę tak odpoczywać. Dlaczego? A no dlatego, że nie umiem. To mnie po prostu męczy. W ogóle odpoczywanie w pierwotnym tego słowa znaczeniu jest mi obce. Najlepszą i najskuteczniejszą jego formą jest sen w nocy. Najważniejsze, żeby był nieprzerwany. Nie doliczam porannych drzemek w samochodzie w drodze do pracy, bo to się liczy jeszcze jako noc. Taki stan rzeczy wynika trochę z wyboru, trochę z przymusu, a trochę z natury, jaką zostałam obdarowana. Co do mojej natury to dyskusji nie ma- nie przeskoczę tego. Jeśli chodzi o przymus to chyba wiele mam, lub po prostu zapracowanych ludzi przyzna, że w pewnych sytuacjach na "odpoczynki leżące" nie ma po prostu miejsca. Zawsze goni jakaś irytująca myśl, że coś jest jeszcze do zrobienia. Na tym zakończę ten swój nudny wywód, bo zaraz się okaże, że nawet noc przegapiłam.
                                                   
                                                                            ***
      A dla tych, co nie czytają, tylko oglądają dziś mój pierwszy notatnik cały w filcu. Szyty ręcznie psiak pilnuje sekretów zapisywanych w środku. Gdyby był mój, to na pewno znalazły by się w nim wszystkie pomysły i rzeczy, które nie pozwolą się nudzić. Ale nie jest mój, bo szewc podobno bez butów chodzi. 







piątek, 12 czerwca 2015

DIY- małe zmiany, duże efekty

       Pomyślałam, że pokażę Wam mój ulubiony sposób modyfikacji ubrań. Może "modyfikacja" to za duże słowo...prędzej zmiana. Mniejsza lub większa, zawsze bardzo mnie cieszy. Ciesz mnie tym bardziej, jeśli mogę w nudny już lub sfatygowany ciuch tchnąć odrobinę nowego życia.
       Przeróbki mają tę fantastyczną zaletę, że są tysiące możliwości. Jak nie więcej. Odrobina wysiłku i mamy COŚ, czego nie ma nikt inny. A przecież nie lubimy wyglądać tak samo. Idziesz sobie na imprezę/ulicą i idzie laska w takich samych spodniach, co Ty. I co się wtedy dzieje?? "O Jezu, na pewno ja mam w nich większy tyłek niż ona!".
       Zdaję sobie sprawę też z tego, że nie każdy może szyć i przerabiać na wyższym lewelu. Nie każdy się do tego nadaje, tak, jak nie każdy jest w stanie skonstruować silnik odrzutowy. Nie i koniec. Sama wiele razy musiałam wyrzucać owoce mojej radosnej twórczości, bo mówiąc delikatnie po metamorfozie nadawały się do: NICZEGO.
       Ale oto przychodzi ratunek, a może raczej podpowiedź z mojej strony, co może zrobić każdy i efekt będzie zadowalający. Nie jest to może nie wiadomo jaki HENDMEJD, ale właśnie o to chodzi, żeby przy małym nakładzie pracy i środków stworzyć coś fajnego. Daję gwarancję jakości, że po takim zabiegu każdy spyta: "a gdzie kupiłaś??". I wtedy pojawia się duma i satysfakcja, jako efekty uboczne naszej kreatywności.

    Do rzeczy- uwielbiam ćwieki! Są tanie trwałe, łatwo dostępne i falami, co kilka sezonów bardzo modne. Poniżej przykładowa, delikatna metamorfoza koszuli mojego Urwisa. Nic jej nie dolegało, szczerze mówiąc bardzo ja lubię, ale chciałam nadać jej troszkę inny charakter. A czy się udało sami oceńcie:







środa, 3 czerwca 2015

Pracochłonne scrapki

        Jakoś tak już jest u mnie, że najwięcej czasu zawsze pochłaniają u mnie wytwory scrapbooking'owe. Nie wiem dlaczego. Może wynika to z tego, że tak długo ślęczę nad szablonem, albo nad doborem kolorów. Ktoś by pomyślał: "nie przesadzaj, przecież to zwykle wycinanki". No właśnie chyba nie, bo im więcej czasu spędzam nad kartką, tym jestem bardziej zadowolona. Nigdy nie przemawiały do mnie bogate, wielowymiarowe kartki. W sumie to nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobały. Po prostu myślałam, że to nie dla mnie. Co do zasady wolę prostsze formy. Tym razem zostałam poproszona o coś wyjątkowego i pomyślałam, że takie proste to to nie może być. WSZAK okazja nie byle jaka, bo Komunia Święta i jest szansa, że obdarowana osoba będzie sobie czasem dzięki niej wracać wspomnieniami do tego dnia. A jak już tak wyczyniłam kartkę, to pomyślałam, że pudełko do niej jest niezbędne.

      Nie mam zbyt wielu gadżetów do scrapbookingu i prawie wszystko musiałam wyczyniać sama. Jedynymi użytymi przeze mnie półproduktami są rozetki IHS.