poniedziałek, 7 marca 2016

Akcja- Reanimacja: taboret stary jak świat.

        Od samego początku widziałam w nim potencjał. Tym bardziej, że był to stary dobry taboret i nie było obaw, że jedząc schabowego nagle znajdę się poniżej linii stołu. To nic, że design taki SE- ważne, że sprawdzał się w każdej sytuacji. Towarzyszył przy każdym posiłku, wieszaniu firanek, myciu okien i nawet wszelakich pracach remontowych.
         W końcu jednak, po  latach dźwigania naszych tyłków (a przedtem tyłków poprzednich domowników) biedak się rozkleił. I miał prawo.
          Czy ktokolwiek z Was kupował ostatnio nowy taboret w rozsądnej cenie? Ja owszem i powiem, że chyba już nigdy nie odważę się stanąć na cudo "nowoczesnej" (taniej) techniki w obawie o własne życie.
           Czy naprawdę tak trudno jest stworzyć siedzisko, które wytrzyma dłużej niż pół roku i nie zrujnuje budżetu domowego, a do tego nie straszy swoim wyglądem?
           Dlatego,  mój pomocnik dostał druga szansę.

           Został oskrobany z farby (Jezu, ile tam było warstw!!!), porządnie sklejony i pomalowany.
Dostał też czarne skarpetki i miękkie siedzisko z kawałka gąbki i.....spódniczki.
Reanimcja była ekspresowa. nawet szycie pokrowca, dosłownie na kolanach, nie zajęło mi więcej niż 20min. 
        Chciałam wstawić zdjęcia kolejnych etapów, ale po prostu zniknęły. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. więc mam tylko zdjęcie "przed" (a właściwie w trakcie, bo po oszlifowaniu) i "po".






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz